Naród Arki

Według tradycji to tu osiadła Arka Noego – na górze Ararat, którą widać z Erywania, stolicy Armenii. Dziś wznosi się ona za zamkniętą granicą, po stronie Turcji. A jednak pozostaje w oczach Ormian centralnym punktem świata — wzniesieniem, które określa wszystko. Arka – nie jako ucieczka, ale jako zatrzymanie i przetrwanie.

Arka — nie statek, lecz stan. Nie miejsce ucieczki, lecz trwania. Armenia, naród Arki, nie odpłynął przed potopem dziejów. Został — między wojną a pokojem, między ruiną a rytuałem, między przeszłością a przyszłością.

W przestrzeniach, gdzie codzienność jest pełna znaków i ciszy, trwa życie. Ciche, uparte, często pomijane w narracjach świata. A jednak – godne wysłuchania.

To opowieść o tych, którzy nie odeszli. O ludziach wpisanych w krajobraz – równie mocno jak góry i ruiny. O duchu miejsca, który nie znika, nawet gdy wszystko inne wydaje się kruszyć.

Chłopiec bawi się kamykami, z pełnym skupieniem. Dla kogoś z zewnątrz – może to obraz biedy. Ale może też być symbolem – wyobraźni silniejszej niż technologia. Kamień po kamieniu – jakby układał nowy świat.

Kobieta w ciemności, rozświetlona tylko światłem świec, modli się w milczeniu. Jej twarz jest jak pejzaż — pełen dolin, ran i wiary. Z głębi – „De profundis…”

Dwóch duchownych uśmiecha się do obiektywu. Ich krzyże, łańcuchy, okulary mają w sobie coś z pomieszania beaty rapu i sakralnej siły. Bo śmiech, tutaj, jest formą przetrwania, i może — sakramentem.

Za „tańczącym” mostem mieszka samotnik w namiocie. Opiekuje się pustą cerkwią w skalnej wiosce Khndzoresk. Ma w sobie coś z Quasimodo — charyzmę, czułość, oddanie. Wierzy. Jest strażnikiem pamięci.

Dzieci wspinają się na zardzewiałą bramę nieczynnego przedszkola. Obok nich — namalowane słońce. Światło w ruinie. Radość w szczelinach. Dzieciństwo mimo wszystko.

Ćwiczący wśród stalowych rzeźb atletycznych. Jego ciało w ruchu, między bezruchem posągów. Współczesna postać w rozmowie z przeszłością. Ich gesty się spotykają.

Wszystko to łączy balansujący nad ziemią linoskoczek, wspinający się po drabinie. Na tle błękitnego nieba, wygląda jak postać mogąca służyć za przedstawienie drabiny bytów Świętego Jakuba.

A na końcu — dziecko idące po zimnych betonach, w stronę światła. Nie wie jeszcze, czym jest Arka. Ale ją niesie.

Nie uciekli, choć wszystko dookoła pęka — ziemia, granice, historia. Trwają w miejscu, gdzie przyszłość nie daje żadnych gwarancji, a przeszłość nie przestaje przemawiać.

Armenia drży – od trzęsień ziemi i napięć politycznych. W powietrzu unosi się echo wojen, w oczach ludzi – codzienność. Zwykła, trudna, ale ich własna.

Czy to wiara sprawia, że zostają? Czy pamięć? A może po prostu nie mają gdzie odpłynąć, bo Arka nie jest statkiem.

Jest miejscem, językiem, sposobem życia. Jest samotną świątynią.

Jest drabiną, którą można tylko iść w górę – choć nie wiadomo, co czeka na szczycie.